Nocne cierpienia kompletnie przeszły dlatego zapomniałam o swojej nienawiści do rowerów. Spakowaliśmy klamoty, zjedliśmy śniadanie i pojechaliśmy. Muszę przyznać, że tyłek bolał niemiłosiernie, ale zacisnęłam zęby i pedałowałam. Na campingu dostaliśmy od miłego Niemca mapkę rejonów, w których planujemy być za kilka dni, fajny gest.
Najbliższe miasto niezbyt sympatycznie nas przyjęło. Zapowiadało się na niewielkie miasteczko, w którym miały się przecinać max 3 drogi, pozory mylą – błądziliśmy przez 16 km! Najmniej ulubionym momentem określę taki, gdy jechaliśmy bulwarem wzdłuż Dunaju. Szeroki trakt nagle przecinał ruchliwą drogę, przy której siedziało z dziesięciu facetów, każdy wyposażony w kombinezon roboczy i składaka. Potem zmieniał się w żwirową dróżkę położoną na szczycie wału, nagle stał się wąziutką ścieżką. W takim stadium doprowadził nas do szlabanu, jak przystało na porządnego Polaka objechaliśmy szlaban. Za jakiś czas ścieżka wprowadziła nas w dziki las aż wreszcie zniknęła. Zostaliśmy my i pewien bardzo zaskoczony bezdomny pan, a właściwie on i jego wózek wypełniony złomem. Zawróciliśmy i udało nam się wydostać z przeklętego miasteczka.
Zaczęliśmy być głodni. Niestety wzdłuż ścieżki były dwie jadłodajnie – obie zamknięte. Przyjacielscy rowerzyści poinformowali nas, że do większego miasta z ciepłym posiłkiem jest z 50 km, ale w najbliższej wsi jest piekarnia. Skorzystaliśmy z tej informacji, a dodatkowo trafiliśmy do węgierskiego baru. Zamówiliśmy po piwie i obserwowaliśmy tubylców. Malutki lokal przypominał mi standardową wiejską menelnię, gdzie nikt szanowany się nie pokaże, z jedną drobną różnicą Węgrzy popijali tanie wino sprzedawane tu na szklanki.
Zmęczeni jazdą powoli zaczęliśmy rozglądać się za miejscem na rozbicie namiocikuwreszcie pojawił się kierunek na yachtclub. W barze siedziało kilku facetów, jeden z nich był nauczycielem angielskiego i historii w miejscowej szkole i udało nam się z nim porozumieć. Załatwił nam zgodę na przenocowanie w sąsiedztwie baru i obiecał, że postara się znaleźć jakiś prysznic. Znalazł. Tylko musieliśmy tam kawałeczek dojechać. Ten kawałeczek okazał się stromym podjazdem pod dosyć wysoką górę. Facet okazał się dosyć dziwny. Siedział z nami do nocy, a potem kompletnie pijany wracał do domu. Opowiadał o tutejszych zwyczajach, o szkole i zbyt serdecznie się z nami żegnał.
Tej nocy strasznie się bałam. Nie czułam się bezpiecznie na opuszczonej łące nad samym Dunajem. Jednak zmęczenie pozwoliło mi zasnąć, przebudziłam się tylko gdy obok naszego obozu przejechał jakiś samochód, nie mam pojęcia co on tam robił.